wtorek, 31 grudnia 2013

Rok niespełnionych nadziei

Dobiega końca rok 2013. Jednocześnie dobiega końca litewskie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej. Z tej racji mijający rok był dla Litwy czasem szczególnym. Wiele nadziei pokładano zwłaszcza w szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. Rok 2013 miał być także przełomowy dla stosunków polsko-litewskich. Czy te oczekiwania się spełniły, a jeśli tak, to w jakim stopniu?

Bliższa koszula ciału, więc podsumowanie minionego roku poświęcone będzie ocenie relacji polsko-litewskich. W 2013 rok wchodziliśmy z nadziejami wiązanymi ze zmianą rządu na Litwie. Pod koniec poprzedniego roku po przegranych wyborach z funkcji premiera ustąpił Andrius Kubilius, a wraz z nim do opozycji przeszli konserwatyści i liberałowie. Na czele rządu stanął lider socjaldemokratów Algirdas Butkevičius, do koalicji dołączyły także Partia Pracy oraz Porządek i Sprawiedliwość, a także – co dla nas wydawało się najważniejsze – Akcja Wyborcza Polaków na Litwie. To właśnie z obecnością AWPL w rządzie wiązano oczekiwania na poprawę sytuacji polskiej mniejszości, a po części także na zmianę nastrojów w stosunkach polsko-litewskich.

Dalia Grybauskaitė i Bronisław Komorowski, 11 listopada 2013
(źródło: www.president.lt, fot. R. Dačkus)
Oceniając minione 12 miesięcy należy stwierdzić, że wiele z tych nadziei i oczekiwań nie wytrzymało zderzenia z rzeczywistością. W zasadzie żaden z najpoważniejszych problemów, na które uskarżają się Polacy na Litwie, nie znalazł trwałego rozwiązania. Krytykowana ustawa o oświacie pozostaje obowiązującą, a jedyne, co udało się osiągnąć, to ulgi na egzaminach maturalnych dla uczniów szkół mniejszości narodowych, te jednak zostały uznane przez litewski Naczelny Sąd Administracyjny za niezgodne z prawem. Prace nad nową ustawą o mniejszościach narodowych utknęły w martwym punkcie, a AWPL zaproponowała przywrócenie obowiązywania poprzedniej ustawy, która utraciła ważność w 2010 r. Jednak i ta propozycja póki co nie znajduje poparcia większości parlamentarnej. Na ostatnim w starym roku posiedzeniu Sejmu rozpatrywanie projektu wykreślono z porządku dziennego i nie wiadomo, kiedy parlamentarzyści do niego wrócą. Inne nierozwiązane kwestie, jak np. pisowni nazwisk czy zwrotu ziemi, w tej sytuacji można tylko zbyć milczeniem.

Z jednej strony część odpowiedzialności za taką sytuację ponosi AWPL. Polskie ugrupowanie otrzymało szansę pokazania się jako siła zdolna do kreowania polityki państwowej. Niestety nie do końca z tej szansy skorzystała. AWPL pozostaje aktywna w kwestiach światopoglądowych, przykładem mogą być inicjatywy wprowadzenia obowiązkowego nauczania religii i zakazu przerywania ciąży, głośne także w Polsce. Są one zgodne z ideowym rodowodem Akcji, ale mają niewielki wpływ na życie polskiej społeczności, poza tym mogą raczej prowadzić do prób zamknięcia AWPL przez politycznych przeciwników w ideologicznym getcie, a tkwiąc w nim trudno będzie zawiązywać jakiekolwiek sojusze.

Z drugiej strony, nie widać również rzeczywistej woli przeprowadzenia zmian także w szeregach innych partii koalicyjnych. Wiele spodziewano się szczególnie po socjaldemokratach, którzy mieli być bardziej życzliwi postulatom mniejszości niż konserwatyści. Ale i oni zawodzą, martwi szczególnie postawa premiera, który swoimi wypowiedziami raczej odbiera nadzieję na rychłe wprowadzenie systemowych zmian w przepisach dotyczących mniejszości narodowych. Na tym tle jaśnieje postać szefa dyplomacji Linasa Linkevičiusa, który nie szczędzi ciepłych słów pod adresem Polski i Polaków.

Cieszyć może, że po pewnym okresie ochłodzenia relacji dwustronnych doszło do pewnej normalizacji. Minister Radosław Sikorski jeszcze parę lat temu, w toku prezydenckiej kampanii prawyborczej w PO zarzekał się, że do Wilna pojedzie dopiero, kiedy Litwa wywiąże się ze swoich zobowiązań zawartych w traktacie polsko-litewskim. W mijającym roku szef polskiej dyplomacji nie widział już przeszkód przed odwiedzinami w stolicy Litwy. Cieszy również, że po roku przerwy do Warszawy na Święto Niepodległości znów zawitała prezydent Dalia Grybauskaitė.

Niektórzy właśnie litewskiej prezydent chcieliby przypisać rolę głównej winowajczyni, odpowiedzialnej za zły stan stosunków polsko-litewskich. Jest to ocena niesprawiedliwa, bo problemy we wzajemnych relacjach są rezultatem wieloletnich zaniedbań, mających swe źródła w czasach na długo przed prezydenturą Dalii Grybauskaitė. Podsumowując jednak jej 5-letnią kadencję (która kończy się nadchodzącym roku) nie można uznać, że była ona prezydentem przychylnie nastawionym do polskich postulatów.

Pojawiają się zarzuty, że niektórymi działaniami i wypowiedziami prezydent chciała przypodobać się nacjonalistycznemu litewskiemu elektoratowi. A poparcie wyborców będzie Dalii Grybauskaitė potrzebne w walce o reelekcję. Pewne nadzieje na zmianę tonu można wiązać z brakiem realnej konkurencji. Jedyny polityk, który – jeśli wierzyć sondażom – mógł jej zagrozić, czyli premier Algirdas Butkevičius, wycofał się z walki o prezydenturę. Socjaldemokraci zdecydowali się na wystawienie znacznie mniej popularnego europosła Zigmantasa Balčytisa. Być może Grybauskaitė będąc bardziej pewna zwycięstwa, mniej skłonna będzie do używania radykalnej retoryki.

Rok 2013 w stosunkach polsko-litewskich okazał się być rokiem niespełnionych nadziei. Być może oczekiwania rozbudzone politycznym sukcesem AWPL w poprzednim roku były zbyt wygórowane. Z drugiej strony wypada cieszyć się z poprawy atmosfery we wzajemnych relacjach. Jednak nadzieje na jakiekolwiek trwałe rozwiązania należy przełożyć jeśli nie na kolejne lata, to przynajmniej na nadchodzący rok.

piątek, 8 listopada 2013

To tylko gest?

Po rocznej przerwie do Warszawy na obchody Narodowego Święta Niepodległości 11 listopada (w tym roku świętujemy 95-rocznicę odzyskania niepodległości) znów zawita prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė. Czy to wyłącznie kurtuazja, czy oznaka poprawy atmosfery w stosunkach polsko-litewskich?

Dalia Grybauskaitė i Bronisław Komorowski
(Źródło:Wikimedia Commons)

Wzajemne wizyty głów państw Polski i Litwy w czasie świąt państwowych stały się swego rodzaju tradycją. Dalia Grybauskaitė trzykrotnie odwiedzała Polskę w dniu Święta Niepodległości: w latach 2009, 2010 i 2011. W ubiegłym roku zrezygnowała z przyjazdu, motywując to "pilnymi kwestiami związanymi z polityką wewnętrzną". Chyba nikt nie miał jednak wątpliwości, że prawdziwym powodem nieobecności pani prezydent było ochłodzenie w relacjach polsko-litewskich.

Minął rok, a to czy stan stosunków między Wilnem a Warszawą uległ zmianie, można różnie oceniać. Próbowałem odpowiedzieć na to pytanie w artykule, który kilka dni temu opublikowany został na portalu Eastbook. Kluczowe dla polskiej mniejszości kwestie nie zostały do tej pory rozwiązane, a działania litewskich polityków nie napawają też zbytnim optymizmem. Cieszy jednak poprawa atmosfery, złagodzenie ostrej retoryki, coraz więcej słychać głosów pojednawczych.

Stanem oczekiwanym byłby taki, w którym dobra atmosfera i pojednawcze gesty przekładają się na bieżącą politykę. A zatem, żeby litewscy decydenci i przedstawiciele polskiej mniejszości znaleźli w sobie odpowiednio dużo dobrej woli i gotowości do współpracy w celu rozwiązania najważniejszych problemów, które do dziś tworzą przeszkody w budowaniu przyjaznych relacji Polski i Litwy.

Jest to także zadanie dla urzędującej prezydent, którą w przyszłym roku czeka walka o reelekcję. Jako głowa państwa Dalia Grybauskaitė ma zarówno przypisane jej ustawowo instrumenty jak i polityczną pozycję, które mogą służyć rozwiązaniu przynajmniej części wspomnianych problemów. Oczywiście, prezydent może ryzykować utratą części elektoratu, ale ryzyko jest wpisane w zawód polityka.

Czy jej wizyta w Warszawie będzie zatem tylko kurtuazyjnym gestem? Oby nie.

poniedziałek, 7 października 2013

Kara śmierci dla morderców?

Zbliża się 10 października. Dla wielu organizacji praw człowieka na całym świecie to Międzynarodowy Dzień Przeciwko Karze Śmierci. Kara śmierci nadal praktykowana jest w wielu krajach świata, ale w prawie wszystkich państwach europejskich została zniesiona. Tymczasem niemal za każdym razem, gdy społeczeństwo dowiaduje się o jakiejś bestialskiej zbrodni, powraca pytanie o zasadność jej przywrócenia. Tak bywa w Polsce, tak też stało się w ostatnich tygodniach na Litwie.

12 lipca 1995 r. w Wilnie wykonano wyrok śmierci na Borysie Dekanidze. Była to ostania egzekucja na Litwie. Skazaniec, z pochodzenia Gruzin, był szefem tzw. „brygady wileńskiej”, w owym czasie najsilniejszej grupy przestępczej na Litwie. Za zlecenie zabójstwa Vitasa Lingysa, dziennikarza zajmującego się tematyką przestępczości zorganizowanej, został w dwóch instancjach skazany na najwyższy wymiar kary. Jego prośba o ułaskawienie została odrzucona przez prezydenta Algirdasa Brazauskasa. Wyrok został wykonany metodą praktykowaną przez kilkadziesiąt lat w całym Związku Radzieckim – strzałem z pistoletu w potylicę.

Zniesienie kary śmierci przewiduje nie tylko
Europejska Konwencja Praw Człowieka,
lecz także Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej
(na zdjęciu, źródło: Wikimedia Commons).
Jej Artykuł 2 głosi, że każdy ma prawo do życia
i nikt nie może być skazany na karę śmierci,
ani poddany egzekucji.
W 1996 r. stosowanie kary śmierci zostało zawieszone na podstawie rozporządzenia prezydenta Brazauskasa, zaś w 1998 r. Sąd Konstytucyjny orzekł o jej niezgodności z litewską ustawą zasadniczą. W tym samym roku Sejm uchwalił zmianę kodeksu karnego, usuwając z niego karę śmierci. Od 1993 r. Litwa jest członkiem Rady Europy, która od państw członkowskich wymaga zniesienia kary śmierci. W 1999 r. Litwa podpisała, a następnie ratyfikowała Protokół 6 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (której stronami są wszystkie państwa członkowskie RE) przewidujący zakaz stosowania kary głównej w czasie pokoju, zaś w 2002 r. podpisała, a w 2003 r. ratyfikowała Protokół 13 do tejże Konwencji, który zakazuje stosowania tej kary także w czasie wojny.

Dyskusja na temat przywrócenia na Litwie kary śmierci rozgorzała na nowo wskutek brutalnej zbrodni, do której doszło niedawno w okolicach Poniewieża. Kilkunastoletnia dziewczyna została zgwałcona, a następnie spalona żywcem. Niedługo potem policja zatrzymała trzech podejrzanych o dokonanie zbrodni. Tragedii nie udało się zapobiec, mimo że ofiara dzwoniła wcześniej na numer alarmowy. W internecie natomiast niemal błyskawicznie pojawiła się petycja o przywrócenie na Litwie kary śmierci, pod którą w ciągu kilku dni – jak donosi portal 15min.lt – podpisało się prawie 10 tysięcy osób.

Vydas Gedvilas
(źródło:Wikimedia Commons)
Szybko zareagowali również politycy. Znany z kontrowersyjnych wystąpień poseł „Porządku i Sprawiedliwości” Petras Gražulis złożył w Sejmie projekt zmian w kodeksie karnym przewidujący stosowanie kary śmierci w przypadku zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Były już przewodniczący Sejmu Vydas Gedvilas zanim stracił w ubiegłą środę stanowisko zdążył jeszcze opowiedzieć się za możliwością przywrócenia kary śmierci, by wkrótce potem wycofać się ze swoich wcześniejszych deklaracji, tłumacząc że były to wypowiedzi spontaniczne. Jednocześnie Gedvilas podkreślił konieczność środków prewencyjnych, aby przede wszystkim zapobiegać przestępstwom.

Temat walki z przestępczością jest z reguły bardzo nośny społecznie. Politycy zapowiadający zaostrzenie kar za najgroźniejsze przestępstwa mogą liczyć (choć nie zawsze) na wysokie poparcie, zwłaszcza wówczas, gdy media donoszą o zbrodniach popełnianych ze szczególnym okrucieństwem. Takie też był źródła popularności Drogi Odwagi (lit. Drąsos kelias), która ugrała kilka procent w ostatnich wyborach parlamentarnych i pozwoliła przypomnieć o sobie kilku zapomnianym już politykom, jak Povilas Gylys (b. minister spraw zagranicznych w rządach socjaldemokratów, wszedł do Sejmu) czy Ryszard Maciejkianiec (b. prezes ZPL, dziś zaciekły wróg kierownictwa AWPL z Waldemarem Tomaszewskim na czele). Wiele wskazuje na to, że politycznej „pary” do walki z przestępczością i z rzekomo chroniącymi przestępców wpływowymi układami wystarczyło Drodze Odwagi na krótko.

Dyskutując o zasadności przywrócenia kary śmierci warto przypomnieć jeden z argumentów najczęściej podnoszonych przez jej przeciwników, a mianowicie taki, że przed popełnieniem przestępstwa odstrasza przede wszystkim nie surowość kary, ale jej nieuchronność. Do tego potrzeba nie tylko zmian w przepisach, ale także sprawnych i skutecznych organów ścigania. Politycy, którzy często mówią o surowych karach rzadziej zawracają uwagę np. na potrzebę odbiurokratyzowania pracy prokuratur i policji. Aleksander Radczenko w swoim ostatnim wpisie na blogu „Inna Wileńszczyzna jest możliwa” dobitnie dowodzi, w jak niedorzecznych sprawach toną nieraz organy ścigania, które stracony czas mogłyby wykorzystać na walkę z prawdziwymi przestępcami.

Ciekawie na tle głosów innych polityków przedstawia się propozycja Waldemara Tomaszewskiego, który nie popiera pomysłu przywrócenia kary śmierci, a źródeł brutalizacji życia społecznego upatruje w braku wychowania zgodnie z wartościami chrześcijańskimi. Według lidera AWPL receptą może być obowiązkowe nauczanie religii. Jest to zgodne z głoszonym przez Tomaszewskiego światopoglądem i nad zasadnością wprowadzania takich rozwiązań można by dyskutować (wszak państwo powinno być neutralne światopoglądowo). Logiczne jednak wydaje się rozumowanie, że właściwe wychowanie młodzieży może służyć zapobieganiu wzrostowi przestępczości.

Aby jakakolwiek polityczna dyskusja o przywróceniu kary śmierci miała sens, należałoby przenieść ją na poziom europejski. Dopóki międzynarodowe regulacje, zaakceptowane przez praktycznie wszystkie państwa europejskie (z wyjątkiem Białorusi) przewidują niestosowanie kary śmierci nie tylko w czasie pokoju, ale także w czasie wojny, debatowanie o zasadności jej stosowania może mieć charakter czysto akademicki. Muszą o tym wiedzieć politycy, dlatego też ich deklaracje można traktować wyłącznie jako gesty populistyczne, które nie będą miały pokrycie w realnych działaniach. Gdy opadną (zupełnie zrozumiałe) emocje związane z brutalnym gwałtem i mordem w Poniewieżu, należy również spodziewać się, że temat przywrócenia kary śmierci zostanie odsunięty na bok.

piątek, 27 września 2013

Filmy z krajów bałtyckich na Warszawskim Festiwalu Filmowym

Za dwa tygodnie rusza 29. Warszawski Festiwal Filmowy. Program imprezy przewiduje pokazy kilku filmów z krajów bałtyckich. Kinematografia z Litwy, Łotwy i Estonii rzadko gości na ekranach polskich kin, więc tym bardziej warto będzie wybrać się między 11 a 20 października na którąś z festiwalowych projekcji.

Miłośnikom kina nie trzeba tłumaczyć, czym jest Warszawski Festiwal Filmowy. A tym mniej zorientowanym wypada przypomnieć, że to wydarzenie od dawna wpisane jest już w krajobraz kulturalny stolicy. Pierwsza edycja odbyła się w 1985 r., wtedy jeszcze jako Warszawski Tydzień Filmowy. Z czasem Festiwal stał się jednym z najważniejszych wydarzeń filmowych w Polsce, a nawet w tej części kontynentu. Od kilku lat cieszy się statusem „międzynarodowego festiwalu konkursowego” przyznanym przez Międzynarodową Federację Zrzeszeń Producentów Filmowych (FIAPF). Do elitarnego grona festiwali posiadających ten status należą tak znane jak: Cannes, Locarno, Wenecja czy Karlowe Wary.

Festiwal daje możliwość zapoznania się najnowszymi produkcjami z całego świata. W większości jest to tzw. „ambitne” kino, ale nie brakuje też filmów bardziej rozrywkowych czy komercyjnych. Co ważne, zaledwie część z pokazanych obrazów trafia potem do dystrybucji w polskich kinach, dlatego warto korzystać z tak niepowtarzalnej okazji. Miłośników kultury krajów bałtyckich powinno zainteresować, to że prawie na każdej edycji Festiwalu można zobaczyć przynajmniej jeden film estoński, litewski czy łotewski. W tym roku okazja będzie szczególna, bo reprezentowane będą wszystkie kraje bałtyckie.

Litwę na Festiwalu będzie reprezentować film „Hazardzista” („Lošėjas”) w reżyserii Ignasa Jonynasa. Jak głosi opis fabuły, bohaterem filmu jest Vincentas, pracownik pogotowia i jednocześnie hazardzista, który postanawia wykorzystać swój zawód w grze hazardowej. „Interes kręci się nie najgorzej i szybko zatacza coraz szersze kręgi. (…) Kiedy sprawy finansowe idą ku lepszemu, na horyzoncie pojawia się kobieta. Zaczyna się pełen pasji związek między Vincentasem i Ievą” – piszą organizatorzy Festiwalu.



Ignas Jonynas
(źródło: www.sosnaked.com)
Twórca filmu Ignas Jonynas jest absolwentem wileńskiej Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru. Pracował jako reżyser, scenarzysta i aktor nie tylko w filmie, ale także w teatrze i reklamie, a w przeszłości imał się różnych profesji, był m. in. robotnikiem budowlanym i sanitariuszem w szpitalu psychiatrycznym. „Hazardzista” to pierwszy w jego karierze pełnometrażowy film fabularny. Współautorem scenariusza (razem z Jonynasem) jest Kristupas Sabolius, wykładowca filozofii i etyki na Uniwersytecie Wileńskim, współpracujący ze znanym także w Polsce reżyserem teatralnym Oskarasem Koršunovasem. Zdjęcia do filmu są dziełem łotewskiego operatora Jānisa Eglītisa (autora teledysków, m. in. grupy Brainstorm czy Zemfiry), a muzykę skomponował ukrywający się pod nazwą The Bus duet producencki: Paulius Kilbauskas i Domas Strupinskas.

W głównej roli wystąpił Vytautas Kaniušonis, absolwent Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru, aktor i reżyser, od kilku lat kierujący teatrem „Menas” w Poniewieżu. Vincentas w „Hazardziście” jest jego pierwszą główną rolą. Partneruje mu Oona Mekas, córka wybitnego amerykańskiego reżysera awangardowego Jonasa Mekasa, pochodzącego z Litwy. W jednej z ról drugoplanowych występuje natomiast Romuald Ławrynowicz, Polak z Litwy, reżyser mający w swoim dorobku pełnometrażowy film „Łaskotki”, a ostatnio współpracujący z telewizją LNK.


Ilmar Raag
(źródło: et.wikipedia.org)
W tym miejscu warto wspomnieć o innych filmach z krajów bałtyckich, które pojawią się na Festiwalu. Szczególną uwagę przyciąga estońska „Miłość jest ślepa” („Kertu”) w reżyserii Ilmara Raaga. W Polsce znany jest jeden z jego poprzednich filmów, „Nasza klasa” („Klass”), wstrząsający obraz o szkolnej przemocy. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym w 2007 r. „Nasza Klasa” otrzymała Nagrodę Specjalną Jury, Nagrodę FIPRESCI, znalazła się też w pierwszej 10-tce filmów najwyższej ocenianych przez publiczność. Obok filmu Raaga Estonię będą reprezentować „Lisa Cytrynka i Marokański Pomarańcza”, animacja poruszająca poważny temat nielegalnej imigracji oraz „Mandarynki” o Estończykach uwikłanych w konflikt w Abchazji. Łotysze zaprezentują zaś komedię „Grzybiarze” („Sēņotāji”) w reżyserii Ivarsa Tontegode. Podobnie jak „Hazardzista” łotewski film jest pełnometrażowym debiutem reżysera.

Filmy z krajów bałtyckich wielokrotnie gościły na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Największy jak do tej pory sukces odniosła wspomniana „Nasza klasa”. Spośród wyświetlanych w ubiegłych latach filmów litewskich warto wspomnieć choćby o pokazywanym rok temu dokumencie „Jak wygraliśmy rewolucję” („Kaip mes žaidėme revoliuciją”), którego bohaterem jest Algirdas Kaušpėdas, architekt i muzyk, lider popularnej w czasach „pierestrojki” grupy rockowej Antis, działacz Sąjūdisu i pierwszy niekomunistyczny dyrektor litewskiej telewizji (szefujący jej m. in. w czasie ataku sowieckich wojsk na wieżę telewizyjną w Wilnie w styczniu 1991 r.).


Jak już było wyżej wspomniane, litewskie, łotewskie czy estońskie filmy rzadko pokazywane są na ekranach polskich kin. Kinematografia z tych krajów jest mało znano i mało spopularyzowana w Polsce. Warto więc korzystać z okazji do zapoznania się z najnowszymi produkcjami z tych krajów, a taka okazja nadarzy się wraz z nadchodzącym 29. Warszawskim Festiwalem Filmowym.

niedziela, 22 września 2013

Po Karcie Polaka czas na "terror społeczny"


Sejm Republiki Litewskiej
(fot. własna)
W maju tego roku Sejm Litwy odrzucił wniosek posłów Związku Ojczyzny w sprawie Karty Polaka. Niedawno pojawiła się kolejna kontrowersyjna inicjatywa parlamentarzystów tego ugrupowania. Tym razem dotyczy rzekomego przymusu wysyłania dzieci do polskich szkół na Wileńszczyźnie.

Jakiś czas temu pisałem o inicjatywie parlamentarzystów reprezentujących Związek Ojczyzny dotyczącej Karty Polaka. Pozwolę sobie przypomnieć: chodziło o skierowanie do Sądu Konstytucyjnego Litwy zapytania, czy posiadacz tego dokumentu może pełnić funkcję parlamentarzysty, m. in. ze względu na możliwą kolizję pomiędzy przysięgą poselską a wynikającym – zdaniem wnioskodawców – z posiadania Karty Polaka zobowiązaniem wobec innego państwa. Inni posłowie nie podzielili wątpliwości konserwatystów i ich wniosek został odrzucony.

Podobnie jak w Polsce, również na Litwie już dawno skończyły się polityczne wakacje. Nie dziwi więc, że wśród wielu innych elektryzujących opinię polityczną tematów (spór gazowy z Rosją, sprawa posłanki Neringi Venckienė – siostry zmarłego w tajemniczych okolicznościach „mściciela” Drąsiusa Kedysa) powróciły również kwestie związane z problemami polskiej mniejszości. Głośno było m. in. o wypowiedzi premiera Algirdasa Butkevičiusa w sprawie dwujęzycznych tablic. A że wrzesień jest miesiącem w oczywisty sposób kojarzącym się z początkiem roku szkolnego należało się spodziewać powrotu na agendę polityczną tematyki oświatowej.

Pięcioro posłów Związku Ojczyzny (Rytas Kupčinskas, VidaMarija Čigriejienė, Kęstutis Masiulis, Algis Strelčiūnas i Pranas Žeimys) zgłosiło w Sejmie projekt poprawki do Kodeksu Karnego. Obszernie informuje o tym portal informacyjny Radia Znad Wilii, pisząc m. in., że wspomniana poprawka ma „zapobiegać rzekomemu wywieraniu nacisków na rodziców, by posyłali dzieci do szkół polskich”.

Obecne przepisy przewidują karanie tych, którzy swymi działaniami chcą „przeszkodzić osobie lub grupie osób w działalności politycznej, ekonomicznej, społecznej, kulturalnej, zawodowej lub innej z powodu płci, orientacji seksualnej, rasy, narodowości, języka, pochodzenia, statusu społecznego, wyznania, przekonań czy poglądów”, bądź chcą „ograniczyć prawa i wolności takiej osoby lub grupy osób”. Wspomniana poprawka przewiduje dopisanie do istniejącego przepisu wzmianki o karaniu w przypadku ograniczania wolności wyboru lub grupy osób.

O ile sam projekt zmian w Kodeksie nie jest kontrowersyjny, o tyle zdumiewające jest jego uzasadnienie przedstawione przez posłów Związku Ojczyzny. Kęstutis Masiulis argumentuje, że poprawka „jest skierowana wobec sytuacji w Litwie Wschodniej (chodzi o Wileńszczyznę – DW), gdzie rodzice z wykorzystaniem resursów administracyjnych są poddawani naciskom – a to poprzez odebranie zasiłku, a to jeszcze jakoś inaczej – by wysyłali dzieci do szkół polskich”. Źródłem tych nacisków mają być urzędnicy lokalnych władz.

Jak wiadomo (choć o tym autorzy poprawki nie wspominają) ze władzach samorządowych rejonów solecznickiego i wileńskiego dominuje Akcja Wyborcza Polaków na Litwie. Czy zależności służbowe bądź socjalne pomiędzy urzędnikami samorządowymi a mieszkańcami mogą rodzić patologie? Zapewne tak, ale poruszamy się w sferze spekulacji. Posłowie wspominają enigmatycznie o „publicznych doniesieniach o terrorze społecznym”. Jak na projekt zmiany przepisów karnych, „publiczne doniesienia” to chyba jednak trochę zbyt mało, zaś określenie „terror społeczny” to z kolei zdecydowanie zbyt ostro.

Jak już zostało wyżej wspomniane, w regionie tzw. „Litwy Wschodniej” samorządy zdominowane są przez AWPL, a zatem – zgodnie z intencjami autorów projektu – kary spotkałyby urzędników delegowanych właśnie przez tę partię. Powstaje pytanie, czy posłom Związku Ojczyzny w pierwszej kolejności chodzi o ochronę interesu publicznego, czy o uderzenie w inną partię polityczną, która: 1) współtworzy obecną koalicję rządową, wobec której Związek Ojczyzny jest w opozycji, 2) reprezentuje polską mniejszość narodową.

Rytas Kupčinskas
(źródło: www.lrs.lt)

Wśród autorów poprawki znaleźli się posłowie, którzy już wcześniej wielokrotnie swymi działaniami i wypowiedziami dawali wyraz swego niechętnego stosunku do Polaków na Litwie. Rytas Kupčinskas w poprzedniej kadencji Sejmu ręka w rękę z liderem nacjonalistów Gintarasem Songailą oraz prezesem stowarzyszenia „Vilnija” Kazimierasem Garšvą zorganizował w Sejmie konferencję, na której polskiej mniejszości zarzucano wywrotową działalność wymierzoną w państwo i naród litewski. Odrzucony – także w poprzedniej kadencji – rządowy projekt dopuszczający możliwość pisowni nazwisk w dokumentach w języku oryginalnym, Kupčinskas nazwał „zdradą interesów narodowych”. Od podobnych działań nie stroniła także posłanka Čigriejienė.

Biorąc pod uwagę sejmową arytmetykę i los innych tego typu inicjatyw, jak choćby wspomnianego wniosku w sprawie Karty Polaka, należy domniemywać, że pomysł posłów Związku Ojczyzny nie znajdzie poparcia większości. Ale opisane wyżej działania uzasadniają pytanie, czy konserwatystom zależy na rzeczywistej poprawie już nawet nie stosunków polsko-litewskich, ale relacji między litewskimi władzami a polską społecznością na Litwie? Sam wielokrotnie wspominałem o życzliwych polskim postulatom politykach Związku Ojczyzny. Nagłaśniane przez media inicjatywy pokazują jednak, że często są oni przekrzykiwani przez partyjnych kolegów, dla których ani dobrosąsiedzkie stosunki z Polską, ani dobrostan polskiej mniejszości na Litwie – mówiąc delikatnie – nie są priorytetami. Nie wróży to najlepiej stosunkom polsko-litewskim w przypadku powrotu konserwatystów do władzy.

sobota, 11 maja 2013

Litwa, koszykówka...i Grateful Dead

Czy fani koszykówki pamiętają Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie w 1992 roku? Na pewno tak. To z wielu względów była historyczna impreza. Przede wszystkim dlatego, że po latach zachowywania pozorów "amatorstwa" do udziału w Igrzyskach dopuszczono zawodników grających w profesjonalnej lidze NBA – prawdziwym "Olimpie" koszykówki. Pozwoliło to Amerykanom wystawić wreszcie najsilniejszy skład – wcześniej USA reprezentowane były przez zawodników z lig akademickich. Do Barcelony pojechał "Dream Team" – "Drużyna Marzeń" z gigantami koszykarskiego świata: Michaelem Jordanem, "Magikiem" Johnsonem, Charlesem Barkley’em, Larry’m Birdem czy Johnem Stocktonem. Ale tamten turniej miał też i innych bohaterów, inną "drużynę marzeń". O tej właśnie drużynie opowiada film dokumentalny Mariusa Markeviciusa "Nieznany Dream Team" ("The Other Dream Team") wyświetlany na warszawskim festiwalu Planete+Doc.



Cichymi bohaterami tamtych Igrzysk oraz bohaterami filmu Markeviciusa są litewscy koszykarze, którzy w Barcelonie zdobyli brązowy medal. Film jednak nie jest tylko opowieścią o tamtym turnieju, ale jest przede wszystkim barwną i pasjonującą historią litewskiej koszykówki, o której nie bezpodstawnie mówi się, że jest swoistą narodową religią Litwinów. Inne dyscypliny drużynowe nie zdobyły nigdy takiej popularności na Litwie, nawet ciesząca się globalną sławą piłka nożna na Litwie ustępuje pola koszykówce. I w tej właśnie dyscyplinie Litwini zaliczają się do europejskiej i światowej czołówki. Pierwsze sukcesy zaczęli odnosić jeszcze przed II wojną światową. W latach 1937-1939 dwa razy z rzędu wygrali Mistrzostwa Europy. Aneksja Litwy przez Związek Radziecki położyła kres litewskim sukcesom w koszykówce, ale nie oznaczała końca koszykówki na Litwie.

Film Markeviciusa nie omija tragicznych epizodów w dwudziestowiecznej historii Litwy, a wręcz je uwypukla, aby możliwie najszerzej pokazać społeczno-polityczne tło litewskiej fascynacji koszykówką. Widz dowiaduje się zatem o aneksji kraju przez Związek Radziecki, o wywózkach Litwinów na Syberię i o powojennym zniewoleniu. Gdzie w tym wszystkim miejsce na sport? Jeden z rozmówców Marekviciusa, były koszykarz i były zesłaniec opowiada jak w miejscu deportacji Litwini organizowali mecze koszykówki, "koszykówka pozwoliła nam zachować godność" – mówi. W czasach gdy Litwini nie mogli inaczej zamanifestować swojej odrębności, szczególnego znaczenia nabierały mecze koszykarskie w radzieckiej lidze, gdy z zespołami z Moskwy mierzyły się kowieński Žalgiris czy wileńska Statyba. W latach osiemdziesiątych trener Vladas Garastas nie tylko trzykrotnie zdobył z Žalgirisem Mistrzostwo Związku Radzieckiego, ale doprowadził drużynę do sukcesów w europejskich pucharach. Nic dziwnego, że w tamtych czasach to gracze z Litwy stanowili o sile radzieckiej reprezentacji.

Arvydas Sabonis (11)
mecz ZSRR-USA
finał Igrzysk w Seulu w 1988 roku
(źródło:Wikimedia Commons)


Czterech z nich to główni bohaterowie filmu: Valdemaras Chomičius, Rimas Kurtinaitis, Šarūnas Marčiulionis i Arvydas Sabonis. W 1988 wchodzili w skład pierwszej piątki radzieckiej reprezentacji, która zdobyła złoty medal na Igrzyskach w Seulu. Stali się gwiazdami światowego formatu, ale od zawodników ligi NBA dzieliła ich przepaść. Nie przepaść umiejętności, bo pod tym względem mogli się równać z Amerykanami. Czterej Litwini przybywali z kraju, w którym ograniczane były podstawowe prawa i wolności, ludzie zmuszeni byli do życia w warunkach urągających godności. Film bez ogródek opowiada o beznadziei życia w Związku Radzieckim w latach osiemdziesiątych, gdzie ludzie ustawiali się niekończących się kolejkach po podstawowe produkty spożywcze, a zakup samochodu czy sprzętu elektronicznego był szczytem marzeń.

Koszykarze, którzy trafiali do radzieckiej reprezentacji czy grali w klubach uczestniczących w rozgrywkach międzynarodowych otrzymywali dar od losu. Dzięki zagranicznym wyjazdom stawali się "królami życia". Po powrocie na Litwę handlowali zakupionymi wcześniej za granicą towarami, odzieżą, sprzętem elektronicznym, dzięki czemu mogli dorobić do nader skromnych sportowych wynagrodzeń. Ale była to i tak tylko namiastka życia w "wolnym świecie". Wyrwanie się z "socjalistycznego raju" nadal pozostawało w sferze marzeń. Gdy w 1986 roku Sabonis został wybrany w drafcie NBA przez Portland Trail Brazers, było wiadome, że transfer nie dojdzie do skutku. Pierwszym któremu udało się wyjechać był Marčiulionis, który w 1989 roku dołączył do zespołu Golden State Warriors.

Koniec lat 80. to nie tylko czas sukcesów litewskich koszykarzy w radzieckich barwach. Związek Radziecki chylił się ku upadkowi, w poszczególnych republikach następowało narodowe odrodzenie, coraz głośniej domagano się najpierw poszerzenia autonomii a wreszcie całkowitej separacji. Państwa bałtyckie znalazły się pod tym względem w awangardzie: w marcu 1990 roku deklarację niepodległości uchwalił parlament Litewskiej Republiki Radzieckiej. W styczniu kolejnego roku Litwini bronili swojej świeżo odzyskanej (czy odzyskiwanej) wolności przed radziecką inwazją. W obronie wieży telewizyjnej w Wilnie zginęło 13 cywili. Markevicius nie oszczędził widzom wstrząsających scen spod wieży, gdzie pokojowa demonstracja wilnian została brutalnie spacyfikowana przez radzieckich żołnierzy. Ale w filmie nie brakuje też wzruszających scen pokazujących, jak masowo w tamtych dniach Litwini gromadzili się w imię niepodległości.

Koszulka reprezentacji Litwy
na Igrzyskach w Barcelonie
(źródło: Wikimedia Commons)
Niepodległość została obroniona, a Litwa wróciła do wspólnoty wolnych narodów. Litewscy koszykarze, których sukcesy dotąd szły na konto Związku Radzieckiego, mogli wreszcie występować w narodowych barwach. Drużyna narodowa bez trudu wygrała eliminacje i rozpoczęła przygotowania do udziału w Igrzyskach w Barcelonie. Trenerem został Garastas, twórca sukcesów Žalgirisu. W składzie drużyny w komplecie znaleźli się Chomičius, Kurtinaitis, Marčiulionis i Sabonis. Ale zawodnicy musieli zmagać się problemami technicznymi, raczkującej federacji nie stać było jeszcze na zapewnienie właściwego sprzętu, strojów itp. Z nieoczekiwaną pomocą litewskiej reprezentacji przyszli…muzycy zespołu Grateful Dead. Jerry Garcia i jego koledzy, zapaleni fani koszykówki zostali sponsorami reprezentacji. Drużyna otrzymała także od Grateful Dead zestaw jaskrawych strojów w litewskich barwach narodowych z koszykarzem-kościotrupem. Stroje litewskich koszykarzy zrobiły w Barcelonie furorę.


Jak widać z powyższego, film Markeviciusa nie unika patosu, ale jest on jak najbardziej uzasadniony, bo "Nieznany Dream Team" jest opowieścią o pragnieniu i walce o wolność. O marzeniu, jakim była niepodległa Litwa i jak to marzenie się urzeczywistniło, także dzięki litewskim koszykarzom. Ale w filmie nie brakuje też wesołych akcentów, jak w przypadku opisanej wyżej historii o muzykach Grateful Dead, którzy w litewskiej drużynie dostrzegli realizację ich dawnych hippisowskich marzeń o wolności. "Nieznany Dream Team" jest świetnie zrealizowany, dynamiczny niczym dobry mecz koszykarski. Archiwalne materiały oddają ducha czasów, pokazują szeroki kontekst wydarzeń, o których film opowiada. Ale największą wartością filmu pozostają jego bohaterowie, litewscy koszykarze, którzy w Barcelonie zdobyli "tylko" brązowy medal, ale dla nich musiał zapewne być cenniejszy niż złoto.

piątek, 10 maja 2013

Wraca sprawa Karty Polaka

Karta Polaka nie przestaje spędzać snu z powiek części litewskiej prawicy. Już, już, wydawało się, że pewne polsko-litewskie spory przycichły, a klimat dla rozwiązania niektórych przynajmniej problemów jakby lepszy. Wciąż jednak na litewskiej scenie politycznej aktywne są środowiska i działacze, którym wyraźnie zależy na ciągłym zaognianiu wzajemnych relacji.

Wzór Karty Polaka (źródło: Wikimedia Commons)

Polskie Radio i portal pl.delfi donoszą o nowej inicjatywie posłów konserwatywnego Związku Ojczyzny (obecnie w opozycji). Nowej, a w zasadzie starej, bo konserwatyści wracają w dawne koleiny. Chodzi o "nieszczęsną" Kartę Polaka, która na niektórych litewskich prawicowców działa jak płachta na byka. Ten niepozorny dokument nie będący w teorii i w praktyce ani dowodem tożsamości, ani dokumentem podróży, a raczej pewnym symbolicznym potwierdzeniem przynależności do narodu polskiego, traktowany jest przez posłów opozycji (a w poprzedniej kadencji posłów koalicji rządowej) jak poważne zagrożenie dla litewskiego bezpieczeństwa i litewskiej państwowości.

W litewskim Sejmie zebrała się grupa inicjatywna, która przygotowuje wniosek do Sądu Konstytucyjnego o zbadanie, czy posiadacz Karty Polaka może zasiadać w parlamencie. Chodzi o stwierdzenie, czy posłem na Sejm Litwy może być osoba, która zadeklarowała przynależność do narodu innego niż litewski. Posłowie zwracają uwagę, że posiadanie Karty Polaka nakłada na jej posiadacza obowiązki względem państwa polskiego, co może rodzić kolizję ze zobowiązaniami wynikającymi z przysięgi poselskiej.

Sprawa nie jest nowa, bo sama idea Karty Polaka wzbudzała na Litwie kontrowersje już wcześniej. Szczególne poruszenie wzbudził fakt, że posiadacze tego dokumentu dostali się w 2008 r. do Sejmu. Byli to posłowie Akcji Wyborczej Polaków na Litwie: Waldemar Tomaszewski i Michał Mackiewicz. Dwukrotnie grupy inicjatywne litewskich posłów występowały z wnioskami o zbadanie, czy posiadacze Karty Polaka mogą zasiadać w parlamencie, ale wnioski te nie uzyskały poparcia Sejmu i ostatecznie nie trafiły do Sądu Konstytucyjnego.

Po wyborze Tomaszewskiego do Parlamentu Europejskiego pozostał już tylko jeden parlamentarzysta korzystający z tego przywileju. O co więc tyle szumu? We wstępie do tego krótkiego komentarza wspomniałem o środowiskach i działaczach politycznych na Litwie, którzy wyraźnie dystansują się od polityki obecnego rządu, która chyba mimo wszystko zmierza do pewnej normalizacji stosunków polsko-litewskich. Nie chodzi mi tu o organizatorów skromnych pod względem liczebności mityngów, które od jakiegoś czasu odbywają się w Wilnie i których uczestnicy z uporem godnym lepszej sprawy walczą z zagrożeniem jakie dla litewskiego języka niesie symboliczna już litera "W". To jest akurat margines, nawet jeśli na ich czele stoi wpływowy niegdyś polityk, Romualdas Ozolas.

Inicjatywa sejmowa to już zupełnie inny kaliber. Wśród inicjatorów wniosku znaleźli się czołowi politycy Związku Ojczyzny, m. in. Valentinas Stundys (wiceprzewodniczący partii) oraz byli ministrowie rządu Kubiliusa: Audronis Ažubalis i Rasa Juknevičienė, a zatem niepoślednie figury na litewskiej scenie politycznej. Czy źle to wróży spodziewanej poprawie relacji między Polską a Litwą oraz poprawie sytuacji tamtejszych Polaków? Poniekąd tak. Dziś Związek Ojczyzny jest w opozycji, ale biorąc pod uwagę jak krucha jest obecna koalicja, niewykluczone, że jeszcze w tej kadencji może wrócić do władzy. Czy wówczas niechętnie nastawieni do polskich postulatów politycy litewskiej prawicy okażą więcej życzliwości dla swoich współobywateli narodowości polskiej? Odpowiedź narzuca się chyba sama...

wtorek, 19 lutego 2013

Fuzja partii receptą na oskarżenia o podwójną księgowość?

Według doniesień litewskich mediów przedstawiciele dwóch ugrupowań wchodzących w skład koalicji rządowej: Partii Pracy oraz „Porządku i Sprawiedliwości” rozpoczęli rozmowy w sprawie ewentualnego połączenia obu partii. Pojawienie się nowego silniejszego gracza może oznaczać poważne zmiany na litewskiej scenie politycznej. Nie można także wykluczyć kolejnego kryzysu konstytucyjnego, podobnego do tego, jaki miał miejsce po ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych.



Rolandas Paksas, Algirdas Butkevičius, Wiktor Uspaskich
(źródło: kurierwilenski.lt)

W poniedziałek, 18 lutego, dwa dni po Święcie Odrodzenia Państwa, w mediach litewskich pojawiły się informacje o rozmowach, toczonych przez przedstawicieli Partii Pracy i „Porządku i Sprawiedliwości”. Oba ugrupowania wchodzą w skład koalicji popierającej rząd Algirdasa Butkevičiusa (do której należą także Partia Socjaldemokratyczna, z której wywodzi się premier, oraz Akcja Wyborcza Polaków na Litwie). Doniesienia te zostały potwierdzone zarówno przez starostę sejmowej frakcji „Porządku i Sprawiedliwości” Petrasa Gražulisa, jak i wiceprzewodniczącą Partii Pracy Virginiję Baltraitienė. Lider „Porządku i Sprawiedliwości”, były premier i były prezydent Rolandas Paksas pytany przez agencję informacyjną BNS również potwierdził fakt prowadzenia takich rozmów, ale stwierdził, że za wcześnie jest, by mówić o zjednoczeniu.

Więcej szczegółów dotyczących planów połączenia ugrupowań ujawnił Gražulis. Nowa partia ma nosić nazwę „Porządek, Praca i Sprawiedliwość”. Kierownictwo ma być sprawowane rotacyjnie przez zmieniających się co dwa lata przedstawicieli obu partii: pierwszym liderem ma zostać Paksas, by po dwóch latach zostać zastąpiony przez przewodniczącego Partii Pracy Wiktora Uspaskicha (Rosjanina z litewskim obywatelstwem). Jeśli dojdzie do zjednoczenia, „Porządek, Praca i Sprawiedliwość” będzie posiadać 39 mandatów w Sejmie, stając się w ten sposób najsilniejszą frakcją (najliczniejsza obecnie frakcja socjaldemokratów liczy 38 posłów).

Zdaniem komentatorów jedną z głównych przyczyn podjęcia działań w celu zjednoczenia obu partii jest perspektywa uniknięcia odpowiedzialności przez Partię Pracy za prowadzenie „podwójnej księgowości”. Przed Sądem Rejonowym w Wilnie toczy się w tej sprawie postępowanie karne, w którym w stan oskarżenia postawiono zarówno samą partię, jak i konkretne osoby. Zdaniem prokuratury dokumentacja partii z lat 2004-2006 nie wykazuje ok. 25 milionów litów dochodów oraz ok. 23 milionów litów wydatków. Partia nie zapłaciła także podatku w wysokości ok. 4 milionów litów. 20 grudnia ub. roku Sejm pozbawił immunitetu troje posłów Partii Pracy: Wiktora Uspaskicha, Vytautasa Gapšysa i Vitaliję Vonžutaitė, którzy w latach 2004-2006 pełnili funkcje wykonawcze w partii. W stan oskarżenia postawiono także księgową partii Marinę Liutkevičienė.

Prokurator Prokuratury Generalnej Saulius Verseckas w wypowiedzi dla agencji BNS potwierdził, że fuzja partii może rodzić problemy natury prawnej: z jednej strony likwidacja podmiotu, wobec którego toczy się postępowanie przed sądem może skutkować zdjęciem z niej odpowiedzialności. Z drugiej strony fuzja może oznaczać przeniesienie odpowiedzialności na nowopowstałą organizację. W praktyce może się zatem okazać, że przeprowadzenie połączenia partii nie będzie oznaczać zakończenia postępowania w sprawie „podwójnej księgowości”.

Powstanie nowego podmiotu politycznego oznaczać będzie jednak poważne zmiany na litewskiej scenie politycznej. Nowa partia może próbować wymóc na partnerze (partnerach) zmiany w umowie koalicyjnej oraz dystrybucji stanowisk w rządzie, z funkcją premiera włącznie. Biorąc pod uwagę trudności przy powoływaniu rządu Butkevičiusa i zdecydowaną niechęć prezydent Dalii Grybauskaitė wobec udziału Partii Pracy w koalicji, może to skutkować kolejnym, długotrwałym kryzysem politycznym na Litwie.

Prezydent Grybauskaitė z pewnością wykorzysta wszystkie przysługujące jej prerogatywy, aby zablokować powstanie rządu z przedstawicielem Partii Pracy na czele. Rozwiązaniem kryzysu może okazać się powołanie alternatywnej koalicji z udziałem socjaldemokratów i pozostających teraz w opozycji konserwatystów (oraz, opcjonalnie, także opozycyjnych liberałów). Oznaczać to będzie jednocześnie odsunięcie w czasie spełnienia postulatów polskiej mniejszości, ponieważ wątpliwe jest, aby w takiej koalicji wzięła udział Akcja Wyborcza Polaków na Litwie silnie skonfliktowana z konserwatystami.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Powstaje "super-partia"?

Serwis internetowy lrytas.lt donosi dziś, że na litewskiej scenie politycznej szykują się kolejne zmiany: w najbliższym czasie ma dojść do zjednoczenia dwóch ugrupowań wchodzących w skład centrolewicowej koalicji rządowej: Partii Pracy Wiktora Uspaskicha i "Porządku i Sprawiedliwości" Rolandasa Paksasa.

Rolandas Paksas (fot. Wikimedia Commons)

Nowe ugrupowanie, jeśli powstanie (na razie nie jest znana jego nazwa), utworzy najliczniejszą frakcję w Sejmie, posiadając 39 mandatów (najsilniejsza obecnie frakcja socjaldemokratów liczy 38 posłów). Kierownictwo sojuszu ma być sprawowane rotacyjnie: co dwa lata na stanowisku lidera mają zmieniać się przedstawiciele obu wchodzących w jego skład partii.

lrytas.lt nie podaje zbyt wielu dodatkowych szczegółów dotyczących tego manewru na scenie politycznej Litwy. Jako jedną z przyczyn podaje się kłopoty z prawem Partii Pracy, względem której toczy się przed sądem w Wilnie postępowanie o prowadzenie "podwójnej księgowości".

W wypowiedzi dla agencji BNS lider "Porządku i Sprawiedliwości" Rolandas Paksas potwierdził, że toczą się rozmowy dotyczące współpracy obu partii, ale za wcześnie jest by mówić o zjednoczeniu. Fakt takich rozmów potwierdził również przewodniczący sejmowej frakcji "paksasowców" Petras Gražulis.

Jeśli faktycznie sprawdzą się informacje serwisu lrytas.lt może to oznaczać poważne zmiany w litewskiej polityce. Nie można wykluczyć (to już moje przypuszczenia), że nowe ugrupowanie będzie dążyć do zmiany na stanowisku premiera i zastąpienia socjaldemokraty Butkevičiusa kimś z szeregów dwu jednoczących się partii.

sobota, 9 lutego 2013

Kłopoty litewskiego CBA

Wyrok w głośnej sprawie doktora Mirosława G. z warszawskiego Szpitala MSWiA odbił się szerokim echem w polskich mediach na początku tego roku. W zasadzie do dziś nie milkną komentarze na ten temat, odnoszące się szczególnie do kontrowersyjnej wypowiedzi sędziego Igora Tulei, który metody pracy śledczych przyrównał do metod stosowanych w czasach stalinowskich.

W sprawę szczególnie zaangażowane było Centralne Biuro Antykorupcyjne, którego powołanie było jednym ze sztandarowych projektów rządu Prawa i Sprawiedliwości. Jeszcze w momencie powoływania tej służby nie brakowało opinii, że taka instytucja nie jest w Polsce niezbędna i że raczej stanie się narzędziem walki politycznej, a nie rzeczywistej walki z nadużyciami i przestępstwami korupcyjnymi. Co jakiś czas odzywają się głosy wzywające do likwidacji CBA i przekazania jej uprawnień innym służbom. Krytykuje się zatrzymywanie podejrzanych (nieraz osób publicznych) w świetle kamer. Krytycy CBA twierdzą, że rzekome afery, rozdmuchiwane przy okazji zatrzymania, zwykle kończą się niczym, co ma być głównym argumentem za likwidacją Agencji.


(źródło: stt.lt)

Jak się okazuje podobne problemy przeżywa litewski odpowiednik CBA, czyli Służba Śledztw Specjalnych (lit. Specialiųjų tyrimų tarnyba, SIS). Z artykułu Lauryny Vireliūnaitė na portalu „15min” można dowiedzieć się, że nie wszystkim na Litwie podobają się spektakularne zatrzymania osób podejrzanych o przestępstwa korupcyjne i zakuwanie ich w kajdanki przez zamaskowanych agentów SIS. Tym bardziej, że wiele ze wszczynanych przez Służbę spraw kończy się porażkami w sądach, które uniewinniają podejrzanych.

Jak twierdzi jeden z jej byłych szefów, Juozas Gaudutis, SIS skupia się na drobnych przestępstwach zamiast zajmować się poważnymi przypadkami korupcji zagrażającej fundamentom państwa. Zdaniem Gaudutisa, SIS „rekompensuje swoje porażki, zakuwając ludzi w kajdanki i paradując z nimi po ulicach”. Według byłego szefa służby, ciężar winy spada jednak nie na funkcjonariuszy SIS, ale na prokuratorów, do których trafiają materiały dowodowe zebrane przez służbę.

Inny był szef SIS, Valentinas Junokas, broni agencji i metod stosowanych funkcjonariuszy. Zatrzymania przez zamaskowanych agentów, zakuwanie podejrzanych w kajdanki to zdaniem Junokasa część standardowej procedury. „Wszyscy są równi wobec prawa. W walce z korupcją musimy iść na samą górę, tak, abyśmy mogli pokazać społeczeństwu, że nie ma nietykalnych i zapobiec popełnianiu przez nich przestępstw”, twierdzi Junokas. Jednocześnie uważa on, że ataki na agencję to raczej dowód na to że właściwie realizuje swoje zdania. A jeśli czegoś brakuje SIS, to lepszego finansowania.

W sprawie zwiększenia finansowania wtóruje mu były prokurator generalny i były przewodniczący Sejmu Artūras Paulauskas, obecnie kierujący sejmowym Komitetem Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Chwali on pracę agencji, oceniając, że dobrze wykonuje swoje zadania, biorąc pod uwagę jej obecny budżet. Zwraca uwagę, że wielu doświadczonych funkcjonariuszy rezygnuje z pracy w SIS. Jednocześnie według Paulauskas poddaje w wątpliwość konieczność każdorazowego stosowania masek i kajdanek: „Widok zakutego w kajdanki podejrzanego prowadzonego przez zamaskowanego człowieka zostaje w ludzkich umysłach i trudno go wymazać, nawet jeśli sąd uniewinni tę osobę”.

Cały artykuł można przeczytać na portalu 15min.lt w wersji angielskiej i litewskiej.

wtorek, 5 lutego 2013

Czy pogodzą nas wizyty?

7 lutego do Warszawy przyjeżdża szef litewskiej dyplomacji Linas Linkevičius. Minister ma spotkać się ze swoim polskim odpowiednikiem Radosławem Sikorskim. Zadaniem Linkevičiusa będzie też zapewne przygotowanie warunków do wizyty w Polsce premiera Algirdasa Butkevičiusa. Szef litewskiego rządu miał być w Warszawie już w II połowie stycznia, ale niespodziewanie jego wizyta została przełożona. Ostatecznie wizyta ma dojść do skutku 12 lutego.

W stosunkach międzynarodowych takie wizyty nie są niczym nadzwyczajnym. A czymś normalnym i oczywistym są kiedy oba kraje deklarują się jako strategiczni partnerzy. Tak było jeszcze kilka lat temu, gdy prezydenci i premierzy Litwy i Polski odwiedzali się nawzajem regularnie, zapewniając o trwałości „przyjaznych stosunków i dobrosąsiedzkiej współpracy” (by odwołać się do tytułu zawartego w 1994 r. traktatu) łączącej oba kraje.

Wydaje się, że dziś niewiele zostało z atmosfery tamtych czasów. Prezydent Dalia Grybauskaitė, która jeszcze w 2011 r. gościła w Warszawie na Święcie Niepodległości 11 Listopada, w ubiegłym roku nie znalazła czasu na przyjazd do Polski. Z kolei jako afront ze strony polskiej odczytano na Litwie obniżenie rangi delegacji władz RP na obchody 20-tej rocznicy wydarzeń styczniowych w 2011 r.


Dalia Grybauskaitė i Bronisław Komorowski
Wilno, 16 lutego 2011 r.
(fot. Wikimedia Commons)

A jeszcze niecały rok wcześniej, w marcu 2010 r. w Wilnie gościł Lech Kaczyński, by uczcić także 20-tą rocznicę uchwalenia Aktu Przywrócenia Niepodległości. Miesiąc po tej wizycie Lech Kaczyński ponownie udał się na Litwę, by poruszyć m. in. nierozwiązane problemy polskiej mniejszości. Litewski Sejm „przywitał” polskiego prezydenta odrzucając projekt ustawy dopuszczającej pisownię nazwisk w językach mniejszości narodowych (w tym polskiej). Była to ostatnia zagraniczna podróż Lecha Kaczyńskiego przed tragicznym lotem do Smoleńska…

Ale gdy spojrzeć na statystykę można ulec wrażeniu, że ochłodzenie polsko-litewskich relacji to jednak pewna fikcja. Po śmierci Lecha Kaczyńskiego aktywny na tym polu jest także obecny prezydent Bronisław Komorowski. Regularnie uczestniczy on w lutowych obchodach kolejnych rocznic odzyskania przez Litwę niepodległości w 1918 r. (tak będzie i w tym roku). Korzysta przy tym z okazji by upominać się o prawa mieszkających na Litwie Polaków, oddać hołd ofiarom zbrodni ponarskiej czy uhonorować osobistości zasłużone dla obu krajów (tu warto przypomnieć spotkanie w lutym 2011 r. z ks. Józef Obrębskim, „Patriarchą Wileńszczyzny”, który otrzymał z rąk prezydenta Krzyż Wielki Orderu Zasługi RP).

Znacznie mniej chętny do odwiedzin w Wilnie był premier Tusk. Głośna była jego podróż na Litwę w 2011 r., w „ogniu” sporu wokół nowej ustawy oświatowej. Skutki tamtej wizyty pozostają raczej rozczarowujące, bo tego bolesnego wrzodu, którym pozostaje nowe prawo o szkolnictwie, do tej pory nie przecięto. Swojej niechęci do wizyt u północno-wschodniego sąsiada nie krył minister Sikorski, który swoją obecność w Wilnie uzależniał od rozwiązania problemów polskiej mniejszości. Teraz wydaje się, że atmosfera się zmieniła – skoro minister Sikorski nie ma już oporów przed spotkaniem z litewskim kolegą.

Statystycznie rzecz ujmując, można stwierdzić, że relacje polsko-litewskie pozostawały intensywne i w czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego, a z drugiej strony Valdasa Adamkusa i Dalii Grybauskaitė, zaś w przypadku rządów, za czasów PiS, jak i PO w Warszawie oraz socjaldemokratów i konserwatystów w Wilnie. Uważa się jednak, że wcześniejsze relacje w większym stopniu odwoływały się do wspólnoty wartości czy do owego trudnego do uchwycenia „strategicznego partnerstwa”, by w latach 2008-2009 wejść w fazę większego pragmatyzmu, a potem coraz większego ochłodzenia wobec ujawniającej się rozbieżności poglądów wokół kwestii mniejszości.

Lech Kaczyński i Dalia Grybauskaitė
Wilno, 8 kwietnia 2010 r.
(fot. Wikimedia Commons)

Nie brakuje dziś uwag, że mimo częstych spotkań głów państw i szefów rządów za czasów prezydentów Kaczyńskiego i Adamkusa ilość nie przeszła w jakość. Co bardziej krytyczni komentatorzy twierdzą wręcz, że w tamtym czasie na ołtarzu dobrych stosunków polsko-litewskich np. w sferze energetycznej czy gospodarczej, złożono ofiarę z polskiej mniejszości. Gdy przypomni się, jak wielką wagę przywiązywał do roli wspólnoty narodowej śp. Lech Kaczyński taka ocena wydaje się jednak niesprawiedliwa. Kto wie, jak wyglądałyby relacje polsko-litewskie, gdyby jego kadencja nie została tragicznie przerwana…

Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że obrażanie się na Litwę byłoby bezproduktywne. Nie da się rozwiązać jakichkolwiek problemów, jeśli całkowicie się od siebie odwrócimy i zrezygnujmy z wzajemnych kontaktów. Przed wojną, do 1938 r. (zbliża się 75-ta rocznica polskiego ultimatum), stosunki polsko-litewskie nie istniały. Nie przeszkodziło, a może wręcz dało to wolną rękę władzom w Kownie w prowadzeniu ostrej polityki względem polskiej mniejszości w ówczesnej Litwie.

Wypada więc życzyć, aby tych spotkań i wizyt było jak najwięcej, ale jednocześnie należy oczekiwać, że jak najczęściej będą wypełnione one rzeczywistą treścią i odwoływać do rzeczywistych, łączących oba kraje i wartości, i interesów.

środa, 23 stycznia 2013

"Za wolność naszą i waszą"

Wczoraj minęło 150 lat od wybuchu powstania styczniowego. Powstanie było ostatnim wspólnym zrywem niepodległościowym narodów dawnej Rzeczypospolitej. Obok Polaków brali w nim udział Litwini, Białorusini, Ukraińcy. Na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego walczyli powstańcy dowodzeni przez Zygmunta Sierakowskiego, Konstantego Kalinowskiego czy ks. Antoniego Mackiewicza. Trzej wymienieni komendanci zostali pojmani i straceni przez Rosjan, stając się męczennikami sprawy narodowej i bohaterami, także na Litwie. Co ciekawe, tylko ks. Mackiewicz (Mackevičius) pochodził z terytorium "etnicznie" litewskiego. Sierakowski pochodził z Wołynia, a Kalinowski był Białorusinem urodzonym w Mostowlanach na Podlasiu. Dziś uchodzi za bohatera białoruskiego ruchu narodowego.

O wspólnym udziale w zrywie powstańczym przypomniała wczorajsza uroczystość zapalenia zniczy na mogiłach powstańców na Cmentarzu Powązkowskim. Obok prezydenta Bronisława Komorowskiego wzięli w niej udział przedstawiciele dyplomatyczni Białorusi, Litwy, Łotwy i Ukrainy. Obecność ambasador Litwy Lorety Zakarevičienė cieszy szczególnie wobec niedawnych absencji na uroczystościach państwowych, jak choćby odmowy udziału przez prezydent Grybauskaitė w Święcie Niepodległości 11 listopada (na które wcześniej trzykrotnie przyjeżdżała) czy nieobecności polskiej delegacji w czasie 20. rocznicy tzw. "wydarzeń styczniowych" w 1991 r. w Wilnie.

Martwi jednak, że 22 stycznia żadne podobne uroczystości z udziałem władz państwowych nie odbyły się w Wilnie. Zabrakło woli politycznej? Być może, ale nie czas teraz roztrząsać. Litwini szykują na ten rok swoje obchody rocznicy powstania styczniowego. Miejmy nadzieję, że nie zabraknie w nich miejsca na podkreślenie, że powstanie na Litwie było częścią wspólnego zrywu niepodległościowego, a nie fenomenem wyłącznie lokalnym.

W obchody włączyli się natomiast harcerze z Wileńskiego Hufca Maryi, przewodzeni przez ks. Dariusza Stańczyka. 22 stycznia zorganizowali oni w Wilnie Marsz Wolności "Za wolność naszą i waszą", w którym przeszli z Placu Łukiskiego (miejsca kaźni powstańców na Litwie, m. in. Sierakowskiego i Kalinowskiego), następnie Aleją Giedymina, aż na Górę Trzech Krzyży, gdzie miała miejsce msza polowa. Uroczystości zakończyły się jednak niemiłym zgrzytem, bo interwencją policji. Jak się okazało, inicjatywa nie miała wymaganego zezwolenia władz Wilna. Policjanci zmuszeni byli zatrzymać ks. Stańczyka do wyjaśnienia.

Materiał filmowy portalu Wilnoteka z Marszu Wolności.

Całą rzecz należałoby skwitować jako nieporozumienie. Ksiądz Stańczyk faktycznie nie wystąpił pisemnie do władz Wilna o zgodę na organizację przemarszu. Jak sam oświadczył, był to jego protest przeciwko zgodzie wileńskiego magistratu na organizację "Parady Równości". Interweniujący policjanci, poproszenie przez duchownego poczekali na zakończenie uroczystości, po czym zaprosili go na komisariat. Ksiądz Stańczyk nie mógł się później nachwalić wileńskich policjantów, pobyt na komisariacie traktując jako możliwość opowiedzenia im o powstaniu i jego bohaterach.

Na ten sympatyczny obrazek pewnym cieniem rzucają się jednak nadużycia dokonane przez obie strony. Organizator zgromadzenia świadomie zaniedbał obowiązek zgłoszenia inicjatywy do władz (jak sam oświadczył, zgłoszenie było jedynie ustne), musiał się więc liczyć z konsekwencjami. Z drugiej strony można zapytać czy konieczna była interwencja policji, skoro zgromadzenie nie było masowe i odbywało się w sposób całkowicie pokojowy. Policjanci nie zachowywali się co prawda agresywnie, ale mogli zrezygnować np. z przerywania liturgii. Już teraz pojawiają się głosy, że wileńskim policjantom brakuje podobnej stanowczości, choćby wtedy gdy odbywają się w Wilnie marsze nacjonalistów krzyczących "Litwa dla Litwinów".

Sprawa znajdzie swój finał w Sądzie Rejonowym w Wilnie. Za organizację nielegalnego zgromadzenia ks. Stańczykowi grozi od 500 do 2000 litów lub areszt do 30 dni. Oby sąd znalazł jakieś salomonowe rozwiązanie, które pozwoli przejść nad tym wydarzeniem do porządku i skupić się nad kolejnymi uroczystościami 150-lecia powstania styczniowego.

wtorek, 1 stycznia 2013

Jaki był 2012? Jaki będzie 2013?


Wiele artykułów w tych dniach to różnego rodzaju rankingi, zestawienia i podsumowania: "Koniec roku to czas podsumowań" – jak mówi chyba najczęściej spotykane przy tej okazji hasło. Nie inaczej jest w przypadku tematyki litewskiej.

Pozwolę sobie jednak zaproponować nieco inne spojrzenie na miniony rok. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że dla osoby interesującej się Litwą był to czas raczej nieprzyjemny. Powstało wrażenie, że jeśli o Litwie pisano lub mówiono, to głównie w kontekście sporu o polską mniejszość. Jednym z najczęściej powtarzanych słów był "kryzys". Paradoksalnie jednak ubiegły rok okazał się czasem wyjątkowego zainteresowania Litwą. Paradoks tkwi w tym, że źródłem zainteresowania w dużej mierze był impas w stosunkach polsko-litewskich. W reakcji na to pojawiły się inicjatywy, których celem było odgadnięcie przyczyn kryzysu i próba znalezienia rozwiązania.

W ciągu minionego roku obrodziło różnego rodzaju wydarzeniami czy projektami, w taki czy inny sposób związanymi z tematyką litewską. W pierwszej kolejności można wymienić zaangażowanie warszawskiego Centrum Stosunków Międzynarodowych, które zainteresowało się tematem stosunków polsko-litewskich, z dużym udziałem wicedyrektora tej placówki, Wojciecha Borodzicz-Smolińskiego. Za sprawą CSM w Warszawie gościli przedstawiciele litewskich środowisk eksperckich, m. in. Vytis Jurkonis z Centrum Badań Europy Wschodniej w Wilnie. Inną inicjatywą godną odnotowania był projekt "Idea Spotkania", koordynowany przez Jakuba Halcewicza-Pleskaczewskiego. W ramach tego projektu przeprowadzono m. in. monitoring publikacji prasowych: polskich o Litwie i Litwinach i litewskich o Polsce i Polakach. Wyniki badania przedstawiono podczas debaty poświęconej stosunkom polsko-litewskim, która odbyła się 9 października w Warszawie. Problemy relacji polsko-litewskich pojawiły się także na dorocznej konferencji "Polska Polityka Wschodnia" organizowanej we Wrocławiu przez tamtejsze Kolegium Europy Wschodniej.

Dużym i głośnym wydarzeniem była konferencja "Stosunki polsko-litewskie: diagnoza i najważniejsze wyzwania" na Uniwersytecie Warszawskim organizowana przez Ośrodek Analiz Politologicznych UW, Międzynarodowy Instytut Społeczeństwa Obywatelskiego i Centrum Działań Społecznych "Adversus" z Wilna. Inicjatorką zorganizowania tego wydarzenia była dr Renata Mieńkowska-Norkienė z Instytutu Nauk Politycznych UW. Na konferencji, która odbyła się 9 lipca, udało się zgromadzić niezwykle liczne grono osób związanych z tą tematyką, reprezentujących różne profesje i różne punkty widzenia: politologów, historyków, analityków, dziennikarzy, urzędników, przedstawicieli trzeciego sektora.

Swoją działalność, rozpoczętą jednak dużo wcześniej, kontynuowały także środowiska przedstawiające się jako obrońcy polskiej mniejszości na Litwie, znane głównie z organizowania pikiet pod Ambasadą Litwy w Warszawie. Miałem już okazję wspomnieć, że metody działania tych środowisk nie są bliskie, nie zgadzam się z wieloma formułowanymi przez nie tezami. Jednak sam fakt organizacji tego typu protestów jest wart odnotowania, choćby przez to, że służą one nagłośnieniu problemu.

Jak rzadko kiedy tematyka litewska obecna była w polskich mediach. Obszerne artykuły poświęcone tym kwestiom, przybliżające różne aspekty i prezentujące różne punkty widzenia były publikowane w "Gazecie Wyborczej" (m. in. esej prof. Alfredasa Bumblauskasa, rozmowy z red. Edytą Maksymowicz i prof. Krzysztofem Buchowskim) i "Rzeczpospolitej" (Litwie poświęcony był jeden z numerów weekendowego dodatku "Plus-Minus"). Dodatek litewski znalazł się także w jednym z ostatnich wydań "Tygodnika Powszechnego". Coraz chętniej o Litwie pisano także w tegorocznych numerach specjalistycznej "Nowej Europy Wschodniej" i na jej stronie internetowej new.org.pl.

"Last but not least", koniecznie należy wspomnieć o zaangażowaniu w dialog polsko-litewski środowisk intelektualistów z obu krajów. W tym roku zaktywizowali swoje działania przedstawiciele nauki i sztuki, którym zależy na poprawie stosunków między naszymi krajami. W maju ubiegłego roku obie strony (litewska i polska) wystosowały listy otwarte, nawołujące do powołania wspólnego forum służącego porozumieniu ponad granicami. Efektem tych działań było powstanie polsko-litewskiego Forum Współpracy i Dialogu im. Jerzego Giedroycia. Inauguracja działalności Forum nastąpiła na pierwszym wspólnym spotkaniu, które odbyło się 7 października w Druskienikach.

Mimo tej obfitości pozostaje niedosyt. Wciąż brakuje na polskim rynku wydawniczym przekładów współczesnej literatury litewskiej. Do Polski dociera niewiele litewskiej muzyki. W zasadzie nieznana pozostaje dla nas tamtejsza kinematografia. W minionym roku kilka wykładów i spotkań z publicznością odbył niestrudzony Tomas Venclova, tu i ówdzie zdarzają się co jakiś czas koncerty litewskich artystów, spotkania autorskie z literatami czy przeglądy filmów, ale to wciąż "dużo za mało". Za mało litewskich autorów, czy to ze świata nauki, czy kultury, czy mediów, gości na łamach polskich gazet i czasopism, a także w polskich serwisach internetowych. Wiele interesujących tekstów autorstwa wybitnych litewskich intelektualistów ze względu na barierę językową w ogóle nie trafia do polskiego odbiorcy. Katalog nazwisk, po które sięga się w celu przybliżenia Polakom litewskiego punktu widzenia jest zbyt krótki. Należałoby go w szczególności uzupełnić o przedstawicieli młodszych pokoleń historyków, politologów, publicystów, ludzi kultury i sztuki, którzy odrzucają utarte schematy i nie ulegają antypolskim fobiom. Dobrym przykładem jest według mnie wywiad, jaki portalowi 15min.lt udzielił prof. Šarūnas Liekis. Zaprezentowany przez tego litewskiego historyka pogląd na "bunt Żeligowskiego" i inne aspekty zmagań o niepodległość Polski i Litwy odbiega od tego, co polscy odbiorcy przywykli słyszeć ze strony litewskiej. Zupełnie nie nagłośniona wypowiedź Liekisa pokazuje, że duch resentymentu względem Polski wcale nie musi być dominującym wśród Litwinów.

Mimo tych ostatnich uwag kibicuję wszystkim inicjatywom, dzięki którym w Polsce będziemy mogli dowiedzieć się więcej o Litwie i Litwinach, ich poglądach na nas i na świat, o wartościach, które im przyświecają i problemach, które dziś najbardziej zatruwają litewskie społeczeństwo. Cieszy szczególnie, że we wspomniane inicjatywy w dużym stopniu zaangażowana jest młodzież. Mnogość wspomnianych wcześniej inicjatyw daje podstawy do myślenia z optymizmem o nadchodzącej przyszłości w stosunkach polsko-litewskich. Oby tylko została zachowana ta energia, która pchnęła do działania animatorów i organizatorów debat, forów, spotkań i seminariów. Byłoby wielką szkodą, gdybyśmy wytracili ten potencjał.

Na koniec chciałbym przekazać najserdeczniejsze życzenia wszelkiej pomyślności w Nowym Roku wszystkim czytelnikom tego bloga, zarówno tym, którzy zaglądali tu wcześniej, jak i tym, którzy są tu po raz pierwszy. Mam nadzieję, że w rozpoczynającym się roku będziemy mieli wiele okazji do spotkań.