Minął miesiąc od opublikowania na psz.pl tekstu Piotra Maciążka pt. "Grunwald stosunków polsko-litewskich", którym - jak sądzę - autor chciał przywitać 600. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Tekst Maciążka nie doczekał się jak do tej pory żadnego komentarza, mimo że zawiera on wiele dyskusyjnych uwag, wobec których nie można przejść obojętnie. Powziąłem zatem próbę polemiki z niektórymi jego tezami.
Z lektury tekstu "Grunwald stosunków polsko-litewskich" wynika przede wszystkim, że autor nie orientuje się w realiach litewskich, nie zna Litwy i Litwinów, a większość swych spostrzeżeń oparł o utarte schematy pokutujące od lat w stosunkach polsko-litewskich, a które już dawno straciły aktualność, bądź nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Dla osób zainteresowanych Litwą i jednocześnie zainteresowanych właściwym rozwojem relacji pomiędzy naszymi państwami i społeczeństwami błędy zawarte w artykule Piotra Maciążka musiały być szczególnie rażące.
Autor błędnie wychodzi z założenia, że wśród Litwinów panuje "głęboko zakorzeniony antypolonizm". Jest to opinia nieprawdziwa i krzywdząca. Jak sądzę autor nie miał nigdy okazji poznać osobiście Litwinów, a być może poznał tylko takich, którzy pasowali do promowanego przez niego stereotypu. W rzeczywistości wśród Litwinów, zwłaszcza wśród młodzieży, nie brakuje osób życzliwych i przyjaznych Polsce. Dostrzegłem to osobiście, gdy moi litewscy znajomi przesyłali mi wyrazy współczucia po tragedii smoleńskiej 10 kwietnia br. Także wówczas na facebooku powstała grupa "Współczujących Polce", której liczebność lawinowo rosła z godziny na godzinę. Ale wyjdźmy poza granice portali społecznościowych. Także w przestrzeni publicznej na Litwie są obecne osoby, które nie raz dają wyraz temu, że w myśleniu o Polsce i Polakach nie kierują się nacjonalizmem i uprzedzeniami. I nie są oni wcale - jak chciałby autor - odosobnieni. Wśród historyków będzie to nie tylko wspomniany przez autora Edvardas Gudavičius, ale również Mečislovas Jučas, Alvydas Nikžentaitis czy małżeństwo Zigmantasa Kiaupy i Jurate Kiaupiene (wszyscy oni zostali w ub. roku odznaczeni przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego Orderem Odrodzenia Polski za "wybitne zasługi w rozwijaniu współpracy między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Litewską"). Do tej listy należy również dopisać Egidijusa Aleksandravičiusa i Alfredasa Bumblauskasa.
W polityce litewskiej - to fakt - bardzo często, by nie powiedzieć za często zdarzają się wypowiedzi i działania niechętne Polakom, krzywdzące i niesprawiedliwe. Ostentacyjnie antypolskie wystąpienia niektórych posłów, jak choćby szefa frakcji narodowej w ramach rządzącego Związku Ojczyzny, Gintarasa Songaili, domagają się potępienia. Jest niedobrym sygnałem, że kierownictwo litewskich konserwatystów daje przyzwolenie na tego typu ekscesy. Ale gwoli sprawiedliwości należy dodać, że w litewskim parlamencie można również spotkać rzeczywistych rzeczników polsko-litewskiej współpracy, spośród których na plan pierwszy wysuwa się na pewno Emanuelis Zingeris, nota bene zasłużony działacz społeczności żydowskiej. O potrzebie rozwiązywania polsko-litewskich problemów, zarówno współczesnych, jak i tych wynikających ze wspólnej historii wielokrotnie wypowiadało się wielu publicystów i komentatorów, jak choćby dziennikarze Rimvydas Valatka czy Audrius Bačiulis. Piotrowi Maciążkowi polecam również lekturę tekstów Kęstutisa Girniusa, wybitnego litewskiego politologa i filozofa. Jego wypowiedzi na temat kondycji litewskiego społeczeństwa są dostępne na wyciągnięcie ręki w internecie, także w języku polskim. Ta wyliczanka byłaby niepełna bez nazwiska Tomasa Venclovy, znamienitego literata i tłumacza, który spośród wymienionych osób wydaje się być największym orędownikiem przyjaźni polsko-litewskiej. Venclova, choć ze względów biograficznych sam może być uznany za postać kontrowersyjną, ma odwagę bezkompromisowego oceniania swych rodaków.
Dalej autor powtarza i upowszechnia kilka mitów, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Stwierdzenie, że "społeczeństwo litewskie jest przepojone nieufnością i poczuciem krzywdy" właściwie wpisuje się w wypowiedziane wcześniej słowa o głęboko zakorzenionym antypolonizmie Litwinów. Podobnie jak ono jest dowodem na to, że autor opierał swoje opinie raczej o pewne wyobrażenie o Litwinach (i, powiedzmy to, dość fałszywe) niż o rzeczywistą wiedzę, którą można byłoby poprzeć choćby wynikami badań opinii publicznej czy lekturą tekstów publicystycznych (dostępnych również w języku polskim). Nie twierdzę, że takich zachować u Litwinów dziś się nie spotyka, bo u części społeczeństwa na pewno wciąż silne są antypolskie uprzedzenia, ale stwierdzenie o zdominowaniu Litwinów przez nieufność i poczucie krzywdy wydaje się być grubym nadużyciem. Wystarczy rzut oka na przywoływane także w polskich mediach (choć stanowczo za cicho) rezultaty badań opinii, z których wynikało, że większość Litwinów nie widzi przeszkód dla umożliwienia litewskim Polakom zapisywania swoich nazwisk zgodnie z regułami pisowni polskiej, a nie litewskiej, jak to ma miejsce w chwili obecnej. Kolejny mit to przekonanie, że współcześni Litwini nadal uważają za zdrajcę Władysława Jagiełłę. Faktem jest, że przed wojną na Litwie odbył się kuriozalny sąd na Jagiełłą i że łatka zdrajcy została mu przyczepiona na długie lata. Rola Jagiełły w historii Wielkiego Księstwa Litewskiego jest wciąż dyskutowana i nadal przeciwstawia się mu Witolda jako władcę lepiej i skuteczniej dbającego o litewski interes państwowy. Ale wydaje się, że historiografia litewska odeszła już od upowszechniania wizerunku Jagiełły jako zdrajcy.
Za kuriozum należy uznać ustęp, w którym autor stwierdza: "litewski stosunek do AK jest dla Polaka tak samo nie zrozumiały jak szacunek dla weteranów SS na Litwie". Autor pomieszał tu rzeczywisty spór o rolę Armii Krajowej na Wileńszczyźnie z zupełnie wyimaginowanym szacunkiem jakim Litwini mieliby darzyć weteranów SS. Nie wiem skąd przekonanie autora o takich nastrojach wśród Litwinów. Być może na Litwie są obecne jakieś grupy neonazistowskie, które z estymą odnoszą się do dziedzictwa III Rzeszy, ale podobnych radykałów można spotkać w innych krajach Europy, także w Polsce. Na szczęście stanowią jedynie margines życia społeczno-politycznego. Warto w tym miejscu podkreślić, że w ramach Waffen-SS nigdy nie funkcjonowały formacje litewskie. Być może autor tego nie wie, być może pomylił Litwą z Łotwą, gdzie faktycznie sformowano dywizje ochotnicze SS. Na Litwie w czasie okupcacji działały natomiast różnego rodzaju formacje kolaboranckie, m. in. osławieni "strzelcy ponarscy". Nie można jednak powiedzieć, żeby weterani tych formacji otaczani byli przez naród jakimś szczególnym szacunkiem. Jest to nadal nierozwiązany problem, ale na Litwie po 1991 r. udało się otworzyć dyskusję na temat rozliczenia udziału Litwinów w zbrodniach hitlerowskich. I nie jest to wcale tematem tabu. Autorowi można natomiast przyznać rację, jeśli chodzi o stosunek Litwinów do AK. Tu rzeczywiście mamy do czynienia z poważnym problemem i niezabliźnionymi ranami.
Oczywiście nie jest też tak, że Litwa jest dziś oazą spokoju, demokracji, dostatku i tolerancji. Warto w tym miejscu zrobić pewnę uwagę na temat kondycji współczesnego społeczeństwa litewskiego, a ta może dziś nie nastrajać optymistycznie. Wydaje się, że jednym z najpoważniejszych problemów jest spadek zaufania społecznego wobec instytucji państwowych. Litwini nie ufają własnemu państwu, dostrzegają jego nieudolność, czują że nie jest ono w stanie bronić i chronić ich (jeden z najgłośniejszych przykładów z ostatnich lat to afera pedofilska, tzw. "sprawa Kedysa", gdzie lekceważenie ze strony organów ścigania miały skłonić ojca dziewczynki molestowanej przez gang pedofili do wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę). Sejm, rząd, partie polityczne od lat zajmują najniższe miejsce w rankingach zaufania, życie polityczne zatruwają rozdrobnienie partyjne, spory personalne, korupcja i nepotyzm. Także w życiu codziennym dostrzegalne są objawy kryzysu. Wielu Litwinów emigruje do Europy Zachodniej szukając tam lepszego zarobku, co może w przyszłości zrodzić poważne konsekwencje demograficzne. A jednak spacer po wileńskim Starym Mieście, gdzie co krok otwarte są wypełnione po brzegi restauracje, kawiarnie i puby, może rodzić przekonanie, że Litwini przynajmniej na zewnątrz nie chcą pokazywać po sobie marazmu. Być może ta krótka uwaga nie ma wiele wspólnego z tematem artykułu Piotra Maciążka, ale warto chyba jednak widzieć kwestię stosunków polsko-litewskich w szerszym kontekście, a tym jest bez wątpienia stan społczeństwa Litwy, w którym polski problem jest zaledwie jednym z wielu. Jeśli coś dziś Litwinów trapi, to raczej troska o dzień jutrzejszy, a nie obawy przed polskim zagrożeniem.
Jeśli z czymś można się zgodzić w artykule Piotra Maciążka to być może z ostatnim akapitem tekstu, w którym mowa jest o konieczności przezwyciężenia problemów w celu wzmocnienia współpracy i budowy wzajemnego zaufania. Ciekawe jednak, że autor nie stawia praktycznie żadnych, czy prawie żadnych wymagań stronie polskiej widząc zaniedbania tylko po stronie litewskiej. A przecież dziś wydaje się oczywiste choćby pytanie, czy rzeczywiście przemyślanym i rozsądnym był zakup rafinerii w Możejkach, który przed kilku laty odtrąbiono jako niebywały sukces Polski. Chciałoby się również zapytać czy polskie władze podejmują wystarczające działania w celu ochrony praw polskiej mniejszości na Wileńszczyźnie. Z drugiej zaś strony rodzą się pytania, czy i my robimy dostatecznie dużo dla rozwiązania problemów wokół wspólnej historii i kontrowersyjnych tematów. Z pozoru może się wydawać, że państwo polskie o wiele lepiej dba o litewską mniejszość niż Republika Litewska o Polaków na Litwie. Ale i tu pojawiają się sygnały zaniedbań, które nie mogą być lekceważone. Im lepiej będziemy wywiązywać się ze zobowiązań względem żyjących w naszym kraju mniejszości, tym więcej będziemy mogli wymagać od innych i tym skuteczniej będziemy mogli egzekwować zobowiązania innych względem naszych rodaków za granicą.
Autor daje na koniec wyraz swemu przekonaniu o potrzebie budowy strategicznego sojuszu polsko-litewskiego. Stwierdza przy tym, że "(Litwini) potrafią bowiem dostrzec rosyjską maskę". O ile dobrze rozumiem metaforę, autorowi wydaje się, że Litwini potrafią dostrzegać zagrożenie ze strony Rosji i na tej podstawie mogą budować sojusz z Polską, który będzie w stanie neutralizować rosyjskie wpływy w regionie. Tym samym autor raz jeszcze pokazuje, że procesy polityczne na Litwie są mu nieznane. Poprzedni prezydent Litwy Valdas Adamkus faktycznie prowadził politykę schładzania relacji z Rosją, współdziałając w tym m. in. z Lechem Kaczyńskim. Wyrazem tego było choćby wsparcie udzielone Gruzji w czasie konfliktu zbrojnego dwa lata temu. Jednak następczyni Adamkusa Dalia Grybauskaite odeszła od takiego sposobu prowadzenia polityki zagranicznej i w stosunkach z Rosją kieruje się raczej pragmatyzmem. I nie jest przy tym odosobniona. Mimo to na litewskiej scenie politycznej poważne wpływy zachowują grupy i działacze, którzy wciąż podchodzą ze sceptycyzmem do idei ocieplenia stosunków litewsko-rosyjskich i dla których nadal najważniejsza w ramach tych stosunków pozostaje obrona litewskiego interesu państwowego. Czym innym z kolei jest problem powiązań części litewskiego establishmentu z rosyjskim kapitałem (odpryskiem czego była choćby afera Paksasa). Patologiczne związki części litewskich elit polityczno-gospodarczych z Rosją wydają się być znacznie poważniejszym problemem od wyimaginowanego celebrowania weteranów SS czy rzekomego "głęboko zakorzenionego antypolonizmu".
Daleki jestem od przymykania oczu na rzeczywistość. A rzeczywistość jest taka, że mamy obecnie do czynienia z być może najpoważniejszym kryzysem w stosunkach polsko-litewskich od czasu ponownego nawiązania stosunków dyplomatycznych w 1991 r. Nie przezwyciężymy jednak tego kryzysu jeśli będziemy tkwić w anachronicznych schematach i stereotypach.
tekst ukazał się na psz.pl