piątek, 10 maja 2013

Wraca sprawa Karty Polaka

Karta Polaka nie przestaje spędzać snu z powiek części litewskiej prawicy. Już, już, wydawało się, że pewne polsko-litewskie spory przycichły, a klimat dla rozwiązania niektórych przynajmniej problemów jakby lepszy. Wciąż jednak na litewskiej scenie politycznej aktywne są środowiska i działacze, którym wyraźnie zależy na ciągłym zaognianiu wzajemnych relacji.

Wzór Karty Polaka (źródło: Wikimedia Commons)

Polskie Radio i portal pl.delfi donoszą o nowej inicjatywie posłów konserwatywnego Związku Ojczyzny (obecnie w opozycji). Nowej, a w zasadzie starej, bo konserwatyści wracają w dawne koleiny. Chodzi o "nieszczęsną" Kartę Polaka, która na niektórych litewskich prawicowców działa jak płachta na byka. Ten niepozorny dokument nie będący w teorii i w praktyce ani dowodem tożsamości, ani dokumentem podróży, a raczej pewnym symbolicznym potwierdzeniem przynależności do narodu polskiego, traktowany jest przez posłów opozycji (a w poprzedniej kadencji posłów koalicji rządowej) jak poważne zagrożenie dla litewskiego bezpieczeństwa i litewskiej państwowości.

W litewskim Sejmie zebrała się grupa inicjatywna, która przygotowuje wniosek do Sądu Konstytucyjnego o zbadanie, czy posiadacz Karty Polaka może zasiadać w parlamencie. Chodzi o stwierdzenie, czy posłem na Sejm Litwy może być osoba, która zadeklarowała przynależność do narodu innego niż litewski. Posłowie zwracają uwagę, że posiadanie Karty Polaka nakłada na jej posiadacza obowiązki względem państwa polskiego, co może rodzić kolizję ze zobowiązaniami wynikającymi z przysięgi poselskiej.

Sprawa nie jest nowa, bo sama idea Karty Polaka wzbudzała na Litwie kontrowersje już wcześniej. Szczególne poruszenie wzbudził fakt, że posiadacze tego dokumentu dostali się w 2008 r. do Sejmu. Byli to posłowie Akcji Wyborczej Polaków na Litwie: Waldemar Tomaszewski i Michał Mackiewicz. Dwukrotnie grupy inicjatywne litewskich posłów występowały z wnioskami o zbadanie, czy posiadacze Karty Polaka mogą zasiadać w parlamencie, ale wnioski te nie uzyskały poparcia Sejmu i ostatecznie nie trafiły do Sądu Konstytucyjnego.

Po wyborze Tomaszewskiego do Parlamentu Europejskiego pozostał już tylko jeden parlamentarzysta korzystający z tego przywileju. O co więc tyle szumu? We wstępie do tego krótkiego komentarza wspomniałem o środowiskach i działaczach politycznych na Litwie, którzy wyraźnie dystansują się od polityki obecnego rządu, która chyba mimo wszystko zmierza do pewnej normalizacji stosunków polsko-litewskich. Nie chodzi mi tu o organizatorów skromnych pod względem liczebności mityngów, które od jakiegoś czasu odbywają się w Wilnie i których uczestnicy z uporem godnym lepszej sprawy walczą z zagrożeniem jakie dla litewskiego języka niesie symboliczna już litera "W". To jest akurat margines, nawet jeśli na ich czele stoi wpływowy niegdyś polityk, Romualdas Ozolas.

Inicjatywa sejmowa to już zupełnie inny kaliber. Wśród inicjatorów wniosku znaleźli się czołowi politycy Związku Ojczyzny, m. in. Valentinas Stundys (wiceprzewodniczący partii) oraz byli ministrowie rządu Kubiliusa: Audronis Ažubalis i Rasa Juknevičienė, a zatem niepoślednie figury na litewskiej scenie politycznej. Czy źle to wróży spodziewanej poprawie relacji między Polską a Litwą oraz poprawie sytuacji tamtejszych Polaków? Poniekąd tak. Dziś Związek Ojczyzny jest w opozycji, ale biorąc pod uwagę jak krucha jest obecna koalicja, niewykluczone, że jeszcze w tej kadencji może wrócić do władzy. Czy wówczas niechętnie nastawieni do polskich postulatów politycy litewskiej prawicy okażą więcej życzliwości dla swoich współobywateli narodowości polskiej? Odpowiedź narzuca się chyba sama...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz